WalewskiSawicki
10.9.2014, 34 lata

Skok przez płot

Skok przez płot

Djamgo chodził sfrustrowany i rozdrażniony. Irytowała go nowa praca.

Był nowym „nabytkiem” w plantacji West Plains w Alabamie. Niewolników dzielono tam na dwie grupy: w słabej były kobiety, starcy i dzieci, w silnej młodzi mężczyźni, w tym Djamgo. Obie grupy wykonywały inne zadania, zależnie od kondycji i siły. Słabsza grupa kończyła pracę wczesnym wieczorem, silna dopiero o zmierzchu.

– Tak być nie może, tu trzeba reform – rzekł kiedyś Djamgo. – Na Północy wymyślili nowe standardy, które oferują wyższą wydajność pracy i większą satysfakcję życiową. Pracę poprzedza odprawa, na której nadzorca wyznacza zadania do wykonania. A po pracy, czyli po wykonaniu zadań, wszyscy mają czas wolny!

– I nie trzeba pracować do nocy!? – zdziwił się Bambo.

– Nie trzeba. Każdy chce zrobić wszystko jak najszybciej. Wszyscy wiedzą, że po pracy mają wolne. Praca wre. Przez to wszyscy pracują bardzo wydajnie.

– Tutaj każdy oszczędza siły, bo musi ich starczyć do zmierzchu!

– I wszystko się przez to przeciąga.

– To nie przejdzie – Bambo zamyślił się. – Tu jest Południe. I mamy takie zadanie, że trzeba zbierać bawełnę od rana do nocy.

– Trzeba porozmawiać z plantatorem. Zasiąść do stołu, zwołać obrady i podjąć racjonalne decyzje. W końcu wszyscy na tym skorzystają.

– Nie byłbym tego taki pewien – rzekł Tom. – Nie dopuszczą nas do tego stołu. Biali nie będą chcieli z nami rozmawiać.

– A gdyby tak zrobić strajk. Wtedy plantator będzie musiał wysłuchać naszych postulatów.

– Trochę w to wątpię – odrzekł Tom. – Sprzedadzą nas do kamieniołomów i kupią nowych.

– Oczywiście, istnieje ryzyko – przyznał Djamgo – że będą chcieć nas represjonować. Ale przecież nie mogą wszystkich, bo nie będzie kto miał pracować! Dużo na tym stracą!

Djamgo pracował wydajnie, pomimo ciągłej frustracji. Nadzorca Bill lubił go za to i nie reagował, gdy Djamgo brał chwilę przerwy lub zagadywał kogoś.

– Popatrz, jak to jest – rzekł kiedyś do Bambo. – Jest popołudnie, a zebrałem już tyle bawełny, co inni zbiorą w ciągu całego dnia. My wszyscy moglibyśmy kończyć o tej porze. I to bez strat dla plantatora. Mielibyśmy wolne wieczory, czas na życie osobiste, odpoczynek, zabawę...

– Niepotrzebnie tak zapierdalasz – podsumował Bambo. – Tylko się więcej umęczysz!

– Mówię ci, musimy się w końcu postawić! Kiedyś przeskoczę przez płot. Wejdę na ambonę wartowniczą. Wygłoszę taką przemowę, że wszyscy uwierzą, że na pewno coś wywalczymy!

– Djamgo, ciągle się wałęsasz. Idź pracuj! – przerwał im dyskusję nadzorca Bill. – Bo cię sprzedamy do kamieniołomów!

– Ani mi się śni! – odparł Djamgo. Choć wiedział, że to żart, był to kiepski żart na tę chwilę.

I przeskoczył przez płot.

Miękko wylądował po drugiej stronie ogrodzenia.

Kiedy podniósł głowę w kierunku pola, uderzył go wzrok towarzyszy. Wszyscy przerwali pracę. Patrzyli na niego, przejęci i wystraszeni.

Djamgo podszedł do drabiny, prowadzącej na ambonę. Poczuł tremę, ale dziarsko otrzepał dłonie z pyłu i spojrzał w górę, na platformę obserwacyjną.

Po drugiej stronie płotu powstało zamieszanie. Pracujący odkładali na bok narzędzia, następnie kładli się na ziemi nieruchomo. Wtedy Djamgo dostrzegł, że Bill sięga po strzelbę.

Djamgo wątpił czy Bill strzeli. Przecież go „lubił”. Wiedział też, że nadzorca był stary, mógł oddać jeden strzał, a ponowne nabicie muszkietu zajmie mu parę minut.

Djamgo aż wzdrygnął się, kiedy padł strzał.

Po chwili odetchnął z ulgą. Bill strzelił w powietrze! Wiedząc, że chwilowo nic mu nie grozi, zaczął wspinać się po drabinie.

Z ambony roztaczał się widok zapierający dech. Wokoło rozciągały się bezkresne pola bawełny. Wszędzie było daleko. Nie widział miejsc, dokąd mógłby uciec i ukryć się. Z tej wysokości, na tle baraków, pałac plantatora wydał mu się jeszcze większy i jeszcze bardziej przytłaczający.

– Towarzysze! – zawołał Djamgo.

Tymczasem towarzysze leżeli potulnie na ziemi. Część z nich zerkało w jego kierunku.

Bill stał, podpierając się strzelbą, jakby to była laska. Wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją.

– Towarzysze! – przedrzeźniał go.

– Towarzysze! Inaczej sobie wyobrażałem tę mowę – kontynuował Djamgo. Znajdował się wyżej od Billa, jego głos był bardziej donośny, jednak sytuacja wydawała mu się teraz tak groteskowa, że wszystko, co miał powiedzieć nie pasowało do chwili tej. – Zaryzykowałem ten skok przez płot, bo chciałem, abyście wysłuchali mnie na stojąco, jak wolni ludzie!

Chwilę czekał, aż ciszę przerwało bicie dzwonu i ujadanie psów. Dostrzegł, jak z oddalonych budynków plantacji wybiega sfora dalmatyńczyków. Z tej odległości białe pieski w czarne grochy, wydawały się maleńkie i zabawne.

Kiedy kolejnego dnia Djamgo otworzył oczy, był straszny upał. Nie czuł gwoździ, którymi przybito go do ambony. Jego towarzysze pracowali na polu, pośród krzewów bawełny. Nie miał im nic do powiedzenia.